Partner serwisu
20 marca 2017

Szczęśniak: Niemiecka energia – i tania i droga

Kategoria: Aktualności

Energia odnawialna jest droga i jest poważnym obciążeniem dla odbiorcy. Europejscy liderzy tej branży -  Niemcy,  mają dość przejrzysty system, dzięki któremu można śledzić, jak wzrastający udział "zielonej" energii uderza odbiorców po portfelach.

Szczęśniak: Niemiecka energia – i tania i droga

Niemieckie prawo energetyczne (Erneuerbare Energien Gesetz) ustanawia system stałych cen płaconych za różne rodzaje energii odnawialnej na zasadzie Feed-in Tariff, czyli gwarancji zakupu po stałej (waloryzowanej) taryfie, i to zwykle przez 20 lat.

Najdroższa jest energia geotermalna (w której niektórzy widzą nasza receptę na energetyczną samowystarczalność), za którą w Niemczech gwarantuje się 250 euro za MWh. Dzisiaj konkurent takiej energii może za megawat otrzymać na rynku (giełdzie)  40 euro. Energia naszej ziemi jest więc 6-krotnie droższa. Najbardziej popularna energia wiatrowa ma zapewnione jedynie 45 euro/MWh, czyli wydawałoby się – niewiele drożej niż na rynku, ale tylko wydawałoby się, bowiem przez pierwsze 5 lat ma zapewnione 85 euro, czyli ponad dwukrotnie drożej. Ale już odmiana morska tej energii, która też  u nas próbuje się przebić,  ma znacznie lepiej. Gwarantowane standardowo ma jedynie 35 euro/MWh - poniżej cen rynkowych. Ale też tylko pozornie. Otóż operatorzy morskich farm wiatrowych mają taryfę „początkową”, która jest znacznie wyższa, wynosi przez 8 lat (ładne początki) aż 190 euro – prawie 5-krotnie więcej niż rynek.

Czy można się więc dziwić, że ceny na giełdach energii są zaniżane, gdy jedni grają na nich znaczonymi kartami? Piękny rynek, subsydiowani gracze, mając gwarantowane ceny, topią inne źródła energii, zaniżając notowania. Nie, żeby jakiś spisek, o to, to nie. Po prostu mając pewność zysków coraz więcej inwestują, energii przybywa, jest jej za dużo na rynku, ceny spadają.

Super, nic lepszego być nie może w tym zwariowanym świecie rozhuśtanych spekulacjami cen. Niech się inni martwią notowaniami „na rynku” - my, zielona energia, zyski mamy gwarantowane. Efekt takiego systemu był oczywisty -  inwestycje w odnawialne źródła poszły jak burza, a przedsiębiorstwa energetyczne oparte na surowcach kopalnych – węgiel, gaz – zaczęły ponosić straty i wycofywać się z inwestycji.

Czy państwo niemieckie jest tak ślepe jak zachwalające energię odnawialną media, które nie zniżą się do prozy życia codziennego i nie zapytają, jakie są koszty tego „cuda”? Oczywiście że nie. Państwo widzi, ale państwo niemieckie ma inne priorytety.  Chroni przemysł i subsydiuje go przez gospodarstwa domowe. I to działa.

System jest bowiem tak skonstruowany, że gdy płaci się stałe wynagrodzenie dla dostawców zielonej energii, a cena energii jest wyznaczana rynkowo, różnicę musi ktoś pokryć. I tym kosztem obarcza się odbiorcę ostatecznego, który do każdej kilowatogodziny ma dodany składnik, który nazywa się EEG-Umlage. Ile? Dużo, coraz więcej. Historia dopłat jest bowiem krótka, ale burzliwa: od 1 grosza za kWh (2,5 euro/MWh) w 2000 r. do 30 groszy (69 euro/MWh) dzisiaj. Przypomnę, że 1 MWh na TGE kosztuje dzisiaj około 40 euro/MWh.

Niemiecki rząd ilustruje to zjawisko na swojej stronie internetowej następującym wykresem:

koszt opłaty za energię odnawialną i ceny prądu na giełdzie (bmwi.de)

Jak widać proporcje ceny giełdowej (jasny słupek) i podatku od zielonej energii (ciemny słupek) gwałtownie się zmieniają. Od 40% w 2011 roku, do 72% obecnie.

Nie wiem, jak ten trend oceniają w Berlinie, ale ja przyszłość widzę w jasnych barwach: cena prądu na „rynku” osiągnie zero, prąd będzie za darmo. I wtedy ogłosimy, że zielona, odnawialna energia sprawiła cud: mamy darmową energię elektryczną. Zakłady przemysłowe, które nie płacą EEG Umlage także będą świętować, a odbiorcom jest wszystko jedno, czy płacą podatek czy za prąd. A energetyce konwencjonalnej zwiększy się jeszcze opłaty za emisje. Niech szybciej kończy swój żywot.

Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ