PEP 2040 – czy rozwiązuje wszystkie problemy?
W piątek wszystkie komentarze energetyczne zelektryzowała prezentacja Ministerstwa Energii o długo oczekiwanej Polityce Energetycznej Polski (PEP). Dokument, na który czekali wszyscy powstał w wersji PEP do roku 2040 i oczywiście od razu pojawiło się wiele uwag i kontrowersji. Dla wszystkich ekspertów jest chyba jasne, że przyszła polityka energetyczna Polski … tak naprawdę nie jest w stanie rozwiązać wszystkich problemów. Transformacja sektora do 2040 i dalej, będzie bolesna i wyboista i każda strategia zawsze będzie miała swoje słabości. Tak też należy chyba odczytywać PEP 2040 – to przynajmniej jakaś koncepcja – na pewno nieidealna i swoje słabości ma także w dużej ilości. Ponieważ już na stronie Ministerstwa TUTAJ pojawiły się odpowiednie dokumenty oraz ME zachęca do konsultacji – może więc warto popatrzeć gdzie majestatyczny okręt PEP 2040 może napotkać skały i rafy i być przygotowany (może w kolejnej rewizji) do tego jak katastrof i problemów uniknąć.

Strategiczne cele PEP … niezgodne do końca z europejską polityka klimatyczną?
Cała strategia oparta jest o strategiczne założenia (slajd poniżej)
Od razu rzuca się w oczy, że cele jak powyżej nie są do końca spójne z europejskimi celami klimatycznymi (założenia reformy ETS i ostatnie decyzje PE w sprawie docelowych wskaźników na 2030) – problemy jak poniżej:
Mało tego – sama Polityka Energetyczna przywołuje te cele (strona 4) jako ograniczenia i czynniki mające największy wpływ na PEP – literalnie jako:
„W 2014 r. Rada Europejska utrzymała kierunek przeciwdziałania zmianom klimatu i zatwierdziła cztery cele w perspektywie 2030 r. dla całej UE, które po rewizji w 2018 r. mają następujący kształt:
- zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych o 40% w porównaniu z emisją z 1990 r. (w przeliczeniu na poziomy z 2005 r.: – 43% w sektorach EU ETS i -30% w non-ETS);
- co najmniej 32% udział źródeł odnawialnych w zużyciu finalnym energii brutto;
- wzrost efektywności energetycznej o 32,5%;”
Niestety potem nie widać aby w samych już tabelach i wyliczeniach – pokazano jak proponowana strategia odnosi się do celów jak poniżej i czy się zmieścimy czy nie. Niestety od razu widać, że będzie już problem.
PEP 2040 robi co może – ale jak widać już na starcie nie mieści się w europejskich ramkach (już nawet nie ma co dyskutować o spójności z polskim przekazem na COP24). Nie wiadomo czy to celowe założenie negocjacyjne (walka o specyficzne zapisy dla Polski), czy też pokazanie dramatycznej rozbieżności pomiędzy polskimi realiami i możliwościami a tego co idealistycznie oczekuje Europa w kolejnych głosowaniach Komisji i Parlamentu Europejskiego. Tym niemniej – należy być świadomym konsekwencji – jeśli europejskie cele będą niezmienione, a polski sektor zmieni się literalnie jak w PEP 2040 to … koszty mogą być wysokie.
Założenie zmniejszenia emisji CO2 od 30% od 1990 jest ogólnym celem UE, ale dla energetyki (w reformie ETS) przewidziana jest zupełnie inna ścieżka (bo w 2020-2030 zmniejszanie o 2,74 % rocznie i liczenie całej zmiany emisji od progu historycznej emisji z 2005, a nie 1990. Założenia PEP (bardzo zgrubnie) to posiadanie w 2030 mniej więcej podobnego poziomu emisji CO2 jak dziś (co wynika z jednej strony zaprowadzania kolejnych OZE – w umiarkowanym tempie, niemożności dodania elektrowni jądrowej w dekadzie do 2030 i przede wszystkim – założonego wzrostu zużycia i produkcji energii w Polsce). Niestety w PEP 2040 brak kluczowego obrazka – jak będzie wyglądała emisja CO2 i jak porównać to z dzisiejszymi (i może przyszłymi) regulacjami Unii Europejskiej. Wtedy możnaby łatwo wyznaczyć ceny certyfikatów CO2 przy różnej prognozie ścieżek cenowych – a to daje podstawowe kosztowe obciążenia polskiej energetyki. Na razie wiadomo że jakby nie było – lądujemy z CO2 w energetyce powyżej założeń ETS i co gorsze powyżej ustalonego progu CO2 dla Polski (co może znaczyć, że za certyfikaty CO2 płacimy w części nie tylko do naszego lokalnego budżetu, ale musimy dokupić je za granicą). W złych dla Polski scenariuszach (presja europejska na CO2 się utrzyma) oznacza to, że możemy dokupywać (za granicą) certyfikaty za 0,5 – 1,5 mld Euro rocznie.
Cały artykuł dostępny na http://konradswirski.blog.tt.com.pl.
Komentarze